Wspomnienia

Wspomnienia

 

 

Wspomina Barbara Martofel

 

Historia mojej pracy w głowieńskiej szkole specjalnej to prawie trzydzieści lat. Początek jej to czas kiedy

szkoła z budynku Szkoły Podstawowej Nr 3 została przeniesiona do dawnej „czwórki”. Początkowo były

to 2 pomieszczenia na parterze. Później przeprowadzeni zostaliśmy do starego budynku liceum.

Warunki były bardzo trudne, pomieszczenia były ogrzewane piecami węglowymi, brak podręczników,

brak pomocy dydaktycznych oraz wiele innych trudności musieliśmy jako pedagodzy pokonywać,

aby w jak najlepszym stopniu tworzyć warunki dla nauki. Pamiętam np. nieraz w zimie trzeba było

opuszczać pomieszczenia klasowe, gdy piec dymił i należało je przewietrzyć. Później podjęto decyzję

o remoncie tego budynku. Na jego czas dla naszych dzieci zostało przeznaczone zlokalizowane

w Szkole Podstawowej Nr 4 byłe mieszkanie ówczesnego dyrektora Liceum Ogólnokształcącego

w Głownie - Eugeniusza Przybyszewskiego.

Radykalną zmianą na lepsze był powrót szkoły specjalnej do wyremontowanego budynku po internacie liceum.

Był tam już węzeł sanitarny, centralne ogrzewanie, z roku na rok przybywało nowych mebli, pojawiły się pierwsze

podręczniki przeznaczone dla szkół specjalnych. Ogólna poprawa warunków wpłynęła, także na relację nauczyciel

-uczeń ponieważ dzieci w nowej szkole czuły się lepiej zintegrowane w swych grupach rówieśniczych, a nauczyciela

wychowawcę mieli tylko dla siebie. W czasie przerw i po lekcjach uczeń mógł zawsze liczyć na pomoc w postaci

wsparcia psychicznego, a także na wsparcie w rozwiązywaniu problemów zdrowotnych, rodzinnych a nawet

materialnych. Wizerunek nauczyciela szkoły specjalnej zyskał większe znaczenie ponieważ grono pedagogiczne

szkoły, uczniowie i rodzice zyskali swojego dyrektora, kuratora i wizytatora oraz swój budżet. Można było planować

życie szkoły, dokonywać najpotrzebniejszych zakupów, nagradzać uczniów za wyniki w nauce i sporcie. Zaczęliśmy

organizować wycieczki, które dostarczały dzieciom wiele przeżyć. Były te kilkudniowe, ale wielkie znaczenie miały

także te parogodzinne: do teatru, ogrodu botanicznego, zoo, skansenów, zakładów pracy. Większość z dzieci dzięki

nim po raz pierwszy odwiedzało miejsca, o których wcześniej tylko słyszały.

Pojawiły się w okolicy zaprzyjaźnione szkoły, wspólne turnieje, zawody, które nie tylko były rozrywką ale także

okazją do spotkań z władzami miasta, województwa, ciekawymi osobami. Dzieci zaniedbane środowiskowo

dzięki nauce w szkole poznawały te lepsze, bardziej wartościowe strony życia. Pamiętam naszą wspólną radość,

gdy oglądaliśmy transmisję z wyboru naszego papieża Polaka – Jana Pawła II na ekranie pierwszego,

szkolnego telewizora. Często także korzystaliśmy z telewizji oglądając programy edukacyjne, których chyba

w tamtych latach było więcej. Dziś w czasach DVD, komputerów, telewizorów plazmowych wydaje się,

że to było tak bardzo dawno temu… . Wracając dziś do Naszej Szkoły w jej obecnym kształcie widzę jak czasy się

zmieniły, jak zmieniły się dzieci, jak zmienia się praca nauczyciela. Jednakże cieszę się, że to co przyświecało

naszej pracy 30 lat temu jest wartością ponadczasową, tak samo poważnie traktowaną, i kiedyś, i obecnie - dobro

dziecka niepełnosprawnego, jego przyszły los, jego przyszłe funkcjonowanie w społeczeństwie. Cieszę się że choć

pokolenia się zmieniają szkoła trwa i z roku na rok jest coraz lepsza. Jestem dumna, że jestem jej częścią.

 

Barbara Martofel
nauczycielka
21.05.2014 r.

 

Znakomitym nauczycielem jest dopiero ten,

kto umie innych nauczyć tego, czego sam nie umie.”

Tadeusz Kotarbiński


 

 

 

Wspomina Ania Dziuda

 

Nazywam się Anna Dziuda, pracuję w Zespole Szkół Specjalnych trzeci rok, jestem nauczycielem
nauczania indywidualnego. Okrągła 50 rocznica powstania szkoły jest dobrą okazją do przypomnienia
sobie jak stawiałam pierwsze kroki w tej placówce jako wolontariusz, a potem jako nauczyciel...

Był rok 2003, koleżanka Ola zachęciła mnie do udziału w wolontariacie na świetlicy środowiskowej
przy Szkole Specjalnej nr 5!
"A co ja tam będę robić?"
"Pomożesz dzieciakom lekcje odrabiać". 
Pierwsze moje wrażenia...UCIEKAĆ!
Dużo dzieci, hałas, duże potrzeby.
Początki były trudne, ale potem szybko udało się zorientować, kto jest kim - przywódcą,
pomocnikiem, "łobuzem". I ta ogromna potrzeba akceptacji i uznania, zauważenia wbrew
wszelkim pozorom. Spodobało mi się to pomaganie. To była klasa maturalna, a więc etap
wyboru dalszej drogi życiowej. Myślę że bez przyczyny nic się nie dzieje i wybór kierunku
studiów też nie – pedagogika specjalna.

Po 12 latach trafiłam do szkoły, już nie jako wolontariusz, ale jako nauczyciel.
I to zwyczajnie wzrusza, gdy uczeń z głębokim upośledzeniem umysłowym,
wydawałoby się bez możliwości kontaktu, po raz kolejny na zajęciach odwraca wzrok w Twoim kierunku,
że się śmieje, że mruga żeby odpowiedzieć "tak", że widać, że to co robisz przynosi coś dobrego.
Ta praca jest trudna, wymagająca ale też daje satysfakcję i po prostu ma sens wbrew wszystkiemu.
Dzieciaki są trudniejsze, ale czasy też się zmieniły i ich potrzeby też.
Jedno jest też pewne - ta prawda...one są czarno białe, albo im się coś podoba albo nie,
albo akceptują albo nie.

Jednocześnie to co w tej szkole mnie poruszyło, to autentyczne zaangażowanie nauczycieli.
Robi się tu więcej dla uczniów i nie tylko dlatego, że mają specjalne potrzeby edukacyjne, wychowawcze
- po prostu tutaj wszystkim się chce zmienić ich los, zmienić ich życie.
Taka niepisana zasada.
Czasem spotykam te dzieci ze świetlicy, już dorosłe,  z własnymi dziećmi, one mnie nie pamiętają,
ale myślę że szkołę wspominają dobrze, bo wiele dobrego się dla nich tutaj wydarzyło.

 

Anna Dziuda
nauczycielka
09.10.2017 r.


Wspomina Magda Kret

 

SZKOŁA

 

Razem, ja i ONA, mamy 100 lat. Znamy się od 28 – to tyle ile jestem żoną mojego męża.
Było nam ze sobą dobrze, czasem nawet bardzo dobrze.

Dała mi stabilizację, doświadczenie, przyjaźń, zadowolenie i satysfakcję, ale dała też ŁZY.

Pierwsze, kiedy dawno, dawno temu (w 1991 r.) powierzono mi wychowawstwo w kl. I-III
i przyszło wypełnić arkusze ocen i świadectwa. Ówczesny dyrektor nie tolerował poprawek
i z kamienną twarzą i pobłażliwym tonem odsyłał (…) czwarty, piąty, szósty (…) raz.
Bezsilność i beznadzieja.

Drugie, kiedy w latach 1991-1993 pracowałam, studiowałam i „po drodze” urodziłam syna.
Było ciężko.

Następne ŁZY (te zdarzały się częściej), kiedy uczniowie mojej III klasy otrzymywali promocję do klasy IV.
Po trzech, czterech latach nauki i wychowania, wystraszone i niezaradne szkraby,
przemieniały się w samodzielne, pewne siebie dzieciaki, gotowe do dalszej nauki.
Wzruszałam się.

Potem, kiedy chcieli JĄ zlikwidować, przenieść dzieci, zamknąć, zapomnieć. Niepewność, żal, strach – ŁZY.

Teraz, niedawno, gdy odeszły niespodziewanie, nagle, na zawsze bliskie osoby – koleżanki Basia i Ola.
Pytałam dlaczego i płakałam.

Okazuje się, że tych ŁEZ nie było tak wiele i zawsze znalazł się KTOŚ,
kto doradził, poprawił, pomógł, pocieszył, nauczył, wysłuchał.

SZKOŁA – już chyba nie umiem bez niej żyć.

 

Magda Kret
nauczycielka
10.10.2017 r.

 

 

 

Wspomina Kamil Latosiewicz

 

Pracę w Zespole Szkół Specjalnych rozpocząłem 1 września 2016 r.
Uczyć dzieci to było moje marzenie. Dyrektor Maciej Lisowski,
niegdyś mój nauczyciel wychowania fizycznego w szkole podstawowej,
umożliwił mi spełnienie marzenia.
Ze względu na specyfikę pracy w szkole specjalnej praca jest wymagająca,
ale również miła i przyjemna. Uczniowie mimo zaburzeń potrafią oddać serce
i odwdzięczyć dobroć, którą otrzymują od nauczyciela.

Jako nauczyciel muzyki zawsze staram się prowadzić lekcje tak,
aby umilić pobyt i naukę dzieci w szkole, a nie zmuszać ich do nauki przez siłę.
Staram się sprostać oczekiwaniom muzycznym każdego ucznia,
choć nie zawsze bywa to łatwe.
Mimo, iż jestem młodym nauczycielem w tej szkole, jest mi niezmiernie miło,
że mogę obchodzić jubileusz 50-lecia powstania tej placówki.

 

Kamil Latosiewicz
nauczyciel
12.10.2017 r.

 

 

Wspomina Rafał Biernacki

 

Zacznę może od tego, że dopiero buduję swoją historię i wspomnienia związane z pracą w naszej szkole,
ponieważ od momentu mojego przyjścia tu, minęło nieco ponad 7 lat. Sytuacja z rozpoczęciem przeze mnie
pacy w ZSS była bardzo dynamiczna. Zdążyłem dostać się do nowej pracy, a już po kilkunastu tygodniach
składałem wymówienie.  Otrzymałem  propozycją etatu na świetlicy szkolnej, a czas na podjęcie decyzji
wynosił aż jeden dzień, wspomnę jeszcze, że wszystko działo się w trakcie trwania roku szkolnego na kilka
dni przed Wielkanocą.

Etat na świetlicy, spoko-bułka z masłem! No i się zaczęło: śniadania, obiady, przygotowanie uczniów do odjazdu,
co za tym idzie niekończące się pytania - „Proszę Pana gdzie moje buty?, gdzie jest moja kurtka?, gdzie jest mój
worek? Ogólnie na nudę nie mogłem narzekać. Ale najlepsze były odwozy. Patrzę, a tu stoją aż 3 autokary,
a ja mam pakować w nie dzieci, które dopiero co poznaję, które dziecko, gdzie jedzie, czy wszystko ma?
No będzie ciekawie! O dziwo pomyliłem się tylko raz i jeden uczeń dotarł do domu z godzinnym opóźnieniem,
cały czas uważam, że to był i tak bardzo dobry wynik.

Następnym etapem mojej pracy była zmiana z wychowawcy świetlicy na nauczyciela wychowania fizycznego.
Jest! w końcu to co chciałem: biegi, skoki, rzuty, zawody, turnieje, jestem w żywiole. Uczniom też się chyba
podobało bo dawali z siebie wszystko, byle wygrać. Kilka skręceń, jedno złamanie, o paru drobnych
przepychankach nie wspominając. Zaczęły się pojawiać pierwsze sukcesy sportowe, najpierw delikatnie:
a to 7 miejsce, a to 5 miejsce, 3 miejsce... aż nagle bum! 2015 r. Natalia Nowak Mistrzynią Województwa
w biegach przełajowych, 2015 r. - Bartosz Wojcieszek, Konrad Skoneczny i Justyna Witczak zostają
Wicemistrzami Powiatu w tenisie stołowym. W 2016 r. Dawid Włostek zostaje Wicemistrzem Powiatu
Łowickiego w biegu na 100 m, a Justyna Witczak Wicemistrzynią Powiatu Łowickiego w skoku w dal.
Teraz już jestem pewny, że to co robię ma sens i to nawet wymierny, mierzony medalami, pucharami
i dyplomami naszych uczniów.

A co do mnie, to chęci do pracy nie brakuje, siła jest, czyli działam..., a co będzie dalej, zobaczymy.
Na pewno to opiszę za kolejne 10 lat!

 

Rafał Biernacki
nauczyciel
13.10.2017 r.


 

Wspomina Elżbieta Krzemińska

 

Moja „przygoda” ze Szkołą Specjalną w Głownie rozpoczęła się 1 września 1989 roku i praktycznie trwa
do dziś, choć z 15-letnią przerwą dydaktyczną. Zatrudnił mnie ówczesny Inspektor Oświaty w Głownie
śp. pan Mieczysław Dylik.

Lata 1990, 1991 były bardzo trudne w życiu szkoły. To okres wielkich przemian. Nasza szkoła, która do tej pory działała w Zespole Szkół Ogólnokształcących przy ulicy T. Kościuszki, uzyskała samodzielność. W praktyce oznaczało to, że należało ją tworzyć od nowa, począwszy od stworzenia i skompletowania dokumentacji szkoły, sprawy lokalowe, zatrudnienie wykwalifikowanych nauczycieli. Z tym wiązały się ciągłe wyjazdy do Kuratorium, uzgadnianie spraw z urzędującym wtedy Kuratorem Oświaty i Wychowania panem Wojciechem Walczakiem. Na szczęście był on przyjazny naszej sprawie i pomagał w miarę możliwości. „Bezkrólewie” czyli praca bez dyrekcji skończyła się, gdy pierwszym dyrektorem wyłonionym w konkursie został pan Wojciech Brzeski. Miał poparcie całego naszego zespołu i wspólnie budowaliśmy NASZĄ szkołę.

Szkoła mieściła się wówczas w starym budynku po internacie liceum przy ulicy T. Kościuszki. Na parterze mieściła się Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna, my zajmowaliśmy jedną salę na parterze i piętro. Brak było wszystkiego, książek, pomocy dydaktycznych, przedmiotowych sal. Biblioteka z bardzo małym księgozbiorem zajmowała pomieszczenie 1m², w którym obok książek znajdowały się szczotka i wiadro do sprzątania. Stan budynku był bardzo zły, odpadający tynk, nieszczelne okna. Na piętrze uczniowie nie mogli biegać, skakać, gdyż każdy taki ruch mógł spowodować oberwanie sufitu nad uczniami na parterze. Dlatego priorytetowym zadaniem nowego dyrektora W. Brzeskiego było przeniesienie szkoły do innego budynku. I tak się stało.

Nauczyciele pracujący w tej szkole zawsze byli bardzo oddani dzieciom. Sumiennie wykonywali swoją pracę, zarówno ci, którzy w niedługiej przyszłości mieli przejść na emeryturę, jak i ci młodzi, którzy pełni zapału z mnóstwem świeżych pomysłów realizowali swoje zadania. Każde, nawet najmniejsze osiągnięcie ucznia, napełniało radością wszystkich. Były chwile bardzo radosne, przyjemne, ale były też bardzo smutne. W pamięci utkwiły mi dwa wydarzenia.

Pierwsze to odwiezienie ucznia klasy szóstej do Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Łodzi przy ulicy Krokusowej. Pojechałam tam razem z pracownicą Inspektoratu panią Iloną Jakubowską. Chłopiec, który w szkole był hersztem bandy chłopaków, głównie z Zabrzeźni i Zakopanego, butny zawadiaka, sprawiający mnóstwo kłopotów wychowawczych, mający konflikty z policją, nagle stał się cichy, milczący, potulny, gotów prosić wszystkich o przebaczenie, byleby tylko tam nie zostać. Łzy w oczach były wzruszające, ale niestety, decyzja urzędu była nieodwracalna.

Drugie wydarzenie: Dzień Edukacji Narodowej. Z grupą uczniów przygotowałam inscenizację. Głównym aktorem był Marcin z klasy szóstej. Tego dnia jednak nie pojawił się w szkole. Wiedziałam, że przedstawienie nie będzie takie, jak planowaliśmy. Byłam bardzo zła i rozczarowana postawą ucznia. Po zakończeniu uroczystości dyrektor W. Brzeski przekazał nam wiadomość, że tego dnia rano ojciec Marcina zawiadomił szkołę, że Marcin popełnił samobójstwo. Dyrektor nie chciał przekazać nam tej informacji rano, by nie dezorganizować pracy w szkole. Marcin – uczeń bardzo dobry, grzeczny, uczynny, zrobił coś takiego. Do dziś nie wiemy dokładnie, co się tak naprawdę wydarzyło. Na pogrzeb do Bratoszewic pojechali: pan Darek Młynarczyk, grupa uczniów i ja.

Każdy rok pracy przynosił coś nowego. Jedni nauczyciele odchodzili na emeryturę, na ich miejsce przyjmowani byli inni. Dyrektora Wojciecha Brzeskiego zastąpił Maciej Lisowski. Z roku na rok przybywało także uczniów, więc i grono się powiększało. Zaczęliśmy organizować klasopracownie, zdobywać coraz więcej pomocy do nauki. Szkoła cieszyła się coraz większą popularnością i uznaniem nie tylko w Głownie, ale i w Strykowie i okolicy. Rodzice chętnie zaczęli powierzać nam swoje pociechy.

31 października 2002 roku był ostatnim dniem mojej pracy w tej szkole. Odeszłam na emeryturę po 13 latach tu spędzonych. Wiązało się to także ze zmianą mojego miejsca zamieszkania. Z wielkim sentymentem wspominam pożegnanie ze wszystkimi pracownikami i uczniami. Co roku z radością przyjmuję zaproszenie na uroczysty Dzień Edukacji Narodowej. Obserwuję zmiany, jakie co rok zachodzą w szkole, jak rozwija się i bogaci, i z łezką w oku czekam na kolejne spotkanie.

 

Elżbieta Krzemińska
nauczycielka-emerytka
17.10.2017 r.

 


 

Wspomina Maciej Lisowski

 

Nazywam się Maciej Lisowski. Do Szkoły Specjalnej trafiłem trochę przypadkowo. Dowiedziałem się od swojej siostry, że w ,,Piątce’’ jest wolne miejsce na etat nauczyciela gimnastyki korekcyjnej i umówiłem się na spotkanie. Odbyłem długą rozmowę z ówczesnym dyrektorem Wojciechem Brzeskim, który zaproponował mi pracę na pełen etat na stanowisku nauczyciela gimnastyki korekcyjnej, geografii oraz zajęć świetlicowych. Przyjąłem tę propozycję, pomimo, że studiowałem jeszcze na ostatnim roku Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Tak rozpoczęła się moja przygoda. Był to rok 1992. Początki były trudne. Moi uczniowie byli niewiele młodsi ode mnie, więc próbowali narzucić mi swoją wolę . Na szczęście trafiłem na grono wspaniałych koleżanek, które stały się moimi przewodniczkami na początku mojej ścieżki nauczycielskiej.

Gienia Gładoch dbała żebym  był najedzony. Marysia Gajkowa udzielała mi wskazówek merytorycznych, jako mój społeczny opiekun, natomiast Basia Martofel była dobrym duchem i wzorem do naśladowania. To ona nauczyła mnie dobrze pisać konspekty, które notabene musieliśmy przygotowywać na każdą lekcję. Całością przewodził dyrektor Wojciech Brzeski, który był dobrym gospodarzem, surowym szefem, ale również serdecznym człowiekiem. W tym samym czasie do szkoły trafili koleżanka Agnieszka Parol i kolega Dariusz Młynarczyk. Mieliśmy już wtedy zespół, który wytyczał nowe standardy, otwierając się na zewnątrz z coraz to nowszymi przedsięwzięciami. Do największych zaliczyć można organizację Ogólnopolskich Olimpiad dla najmłodszych w 1994 r., które wymyśliliśmy i jako pierwsi w Polsce zorganizowaliśmy. Nasze olimpiady odbyły się także w Głownie w 1998 i w 2004 roku. Oczywiście oprócz imprez o charakterze sportowym, w szkole miały miejsce wydarzenia ze wszystkich dziedzin życia, które były różne w zależności od pory roku i kreatywności kadry pedagogicznej.

Jedną z imprez, która utkwiła mi w pamięci było ,, Święto Pieczonego  Ziemniaka”. Uroczystość tę organizowaliśmy na jesieni, pod koniec września lub na początku października. Dla naszej Placówki było to duże wyzwanie , gdyż odwiedzała nas wtedy zaprzyjaźniona Szkoła nr 90 z Łodzi. W tamtych czasach do naszej szkoły uczęszczało 70 uczniów, a z Łodzi przyjeżdżało 220 osób. Trzeba było im zapewnić dobrą zabawę i poczęstunek. Przygotowania trwały od początku września. Sprzątaliśmy teren polany, wytyczaliśmy linie na boisku, a także wyrywaliśmy ręcznie trawę, gdyż nie posiadaliśmy kosiarki. Nie zapomnę jak wszyscy z wielkim zaangażowaniem pracowali przez wiele tygodni na wspaniały efekt końcowy. Każdy wiedział co do niego należy i pilnował swojej ,,działki’’.

Najbardziej utkwiły mi w pamięci ciężkie wyzwania organizacyjne w postaci ręcznego przenoszenia ciężkich metalowych bramek na naszą polanę z Liceum na ul. Kościuszki. Cała operacja odbywała się rano w dniu organizacji imprezy i jeszcze tego samego dnia, po południu odnosiliśmy je na miejsce.  Musiało to wyglądać dość komicznie, kiedy dwa sześcioosobowe zastępy niosły jedną i drugą konstrukcję. W późniejszych latach, za zgodą leśniczego budowaliśmy bramki z okolicznych drzew. Nasze święto było pełne programów sportowo-artystycznych. Były konkursy dla najmłodszych, podchody, występy szkolnych zespołów tanecznych, a na koniec – mecz piłkarski między szkołami. Często występowaliśmy jako drużyna: nauczyciele kontra uczniowie. Przyjeżdżała telewizja. Obowiązkowo rozpalaliśmy wielkie ognisko, piekliśmy kiełbaski i oczywiście ziemniaki. Zazwyczaj pomagali nam harcerze, jak również żołnierze Wojska Polskiego z zaprzyjaźnionych jednostek.
Była kuchnia polowa, ciepła grochówka i żurek z kiełbasą.

Jednego roku miało miejsce niecodzienne wydarzenie. Zaprosiliśmy właściciela bryczki konnej aby przewiózł naszych honorowych gości po lesie. W powozie znalazły się m.in. Pani Starosta Powiatu Zgierskiego, Pani wizytator z Kuratorium Oświaty w Łodzi, Pani dyrektor Domu Pomocy Społecznej oraz jeszcze dwie znamienite Panie. Ku mojemu przerażeniu, a uciesze dzieci, konie odmówiły posłuszeństwa i zaczęły wierzgać, kopać i ,,stawać dęba”. W pewnym momencie zerwały się do galopu. Woźnica cudem opanował pojazd, a panie szczęśliwie, bez jakichkolwiek obrażeń, ale blade z przerażenia  wysiadły z bryczki. Na szczęście potraktowały całe zdarzenie z humorem. Po dziś dzień wspominamy ten incydent z uśmiechem. Pod koniec śpiewaliśmy piosenki harcerskie, a naszych gości obdarowaliśmy nagrodami i prezentami. Na sam koniec odprowadzaliśmy ich na pociąg powrotny do Łodzi.

Trudno uwierzyć w to, że każdego roku organizowaliśmy tak duże imprezy. Dzisiaj również organizujemy różne uroczystości, jednak w innych formach. W tamtych latach do szkoły uczęszczało więcej samodzielnych uczniów. Obecnie nasi uczniowie wymagają większej troski i uwagi. Stąd te ograniczenia. ,,Święto Pieczonego Ziemniaka” stało się naszym znakiem firmowym, symbolem najwyższej jakości i integracji pomiędzy dwiema szkołami specjalnymi z różnych miast.

Moje wspomnienia zakończę na 1998 roku. Do tego momentu były to beztroskie lata pracy nauczycielskiej. 20 listopada, tego samego roku zostałem wybrany na dyrektora naszej placówki. To wydarzenie otworzyło zupełnie nowy rozdział mojego życia zawodowego i prywatnego. Dalej pracowałem jako nauczyciel, ale przede wszystkim byłem człowiekiem, który odpowiada za wszystko i za wszystkich, i od którego oczekuje się fachowej wiedzy, wsparcia i mądrości.

Kolejne lata pokazały jak wiele musieliśmy przeżyć razem, aby znaleźć się dzisiaj, tutaj, w szkolnej rzeczywistości, świętując 50-lecie naszej placówki.

Mam nadzieję, że Was nie zawiodłem.

A tak nawiasem mówiąc:  warto było!

Maciej  Lisowski
Dyrektor  Zespołu Szkół Specjalnych
18.10.2017 r.

 

 

Wspomina Bogdan Oskroba


Pracę w głowieńskiej oświacie rozpocząłem 1 września 1983 r. w Szkole Podstawowej Nr 1. Było to zastępstwo za nauczycielkę historii, która poszła na urlop zdrowotny. Po pierwszym semestrze nauczycielka wróciła, a ja zostałem przeniesiony przez Inspektora Oświaty do Szkoły Podstawowej Nr 4, w której pracowałem przez kolejnych 5 lat.

Rok 1989 był rokiem wielkich zmian w naszym kraju, m.in.: pozwolono nam wyjeżdżać za granicę. Ruszyła fala rodaków „za chlebem”. I ja również pojechałem, do pracy w NRD. Konsekwencją tego wyjazdu była utrata przeze mnie pracy w szkole. Po powrocie do kraju byłem bezrobotny. Dopiero dzięki pomocy Kuratora Oświaty Wojciecha Walczaka „przygarnął” mnie do siebie dyrektor Wojciech Brzeski. I to był mój pierwszy kontakt ze Szkołą Specjalną.

Szkoła była dopiero co przeniesiona do budynku po byłym internacie Szkoły Zawodowej i zaczynała nowy etap w swojej historii. Budynek z zewnątrz okazały, nie spełniał jednak podstawowych wymagań budynku szkolnego. Bariery architektoniczne, wąska klatka schodowa i korytarze, brak sali gimnastycznej, mniej niż skromne wyposażenie. Wystarczy wspomnieć, że majątek ruchomy szkoły był oszacowany na 261,30 zł. Byliśmy najbiedniejszą szkołą województwa łódzkiego.

Pracę rozpocząłem 11 lutego 1991 r. Dostałem pół etatu: 3 godziny nauczania indywidualnego i 6 godzin wychowania fizycznego z chłopcami. Nie było to marzenie dla nauczyciela historii. Lekcje wf na korytarzu o szer. 1,7 m, to było nie lada wyzwanie. Jednak powoli wszystko zaczęło się zmieniać. Stworzyliśmy szkolną siłownię, którą w dużej mierze dzięki pomocy Eligiusza Zielińskiego z TKKF udało nam się wyposażyć w ławeczki, sztangę, ciężarki i hantle. Z siłowni tej korzystamy do dziś, chociaż już z nowym wyposażeniem.

Dyrektor Brzeski realizował politykę wyprowadzenia szkoły z izolacji, na którą była skazana przez wiele lat.  Również i ja włączyłem się w ten proces i zgłosiłem naszą reprezentację do udziału w Olimpiadzie Sportowej Szkół Specjalnych w Łodzi „Sprawni Razem”.

System kwalifikacji zawodników był dosyć osobliwy, tym bardziej, że na skompletowanie drużyny miałem 2 dni. Jeden z uczniów klasy 5, Marcin, był wysoki, szczupły i miał długie nogi. Od razu skojarzył mi się ze skoczkiem w dal i taką dostał propozycję. Przyjął ją. Już jednego zawodnika miałem. Szukam dalej.
-  „Chłopcy, który lubi rzucać kamieniami? – pytam. Sylwek zgłasza się i mówi:
- „Panie, jo rzucom, nawet szybę ksiyndzu wybiłem”. Pasuje – myślę.
-„Będziesz rzucał piłeczką palantową”. Mam już dwóch. A do biegów wytypowałem dwóch „Ciołków” (byli to chłopcy ze wsi Ciołek, stąd ta nazwa). Wytrzymali, szybcy, walczący do ostatniego tchu. Reprezentacja 4 osobowa, skromna, ale bojowo nastrojona. Pojechaliśmy wcześnie rano pociągiem, żeby zdążyć na stadion w Parku 3 Maja.

Na stadionie gwar, szum, ludzi tłum: zawodnicy i trenerzy, zaproszeni goście, uczniowie z łódzkich szkół. Publiczności coraz więcej i widzę, że z naszych zawodników powoli uchodzi powietrze. No cóż, w skoku w dal i w rzucie piłeczką – „ogony” czyli ostatnie miejsca. – „Nic się nie stało. Nie medale ważne, liczy się udział, sportowa postawa, walka fair. Odbijemy sobie w biegu.” – pocieszam chłopców.

- „Chłopcy, rozbieramy się i lekka rozgrzewka” – mówię do „Ciołków”.
A Sławek na to: „Jo w majtkach nie bede lotoł”.
- „W jakich majtkach” – mówię. „Zakładaj koszulkę, spodenki, trampki i do boju”.
- „Ale, jo nic nie wziunem” – odpowiada.
- „A pantofle masz wygodne?”. I pobiegł w pantoflach i pożyczonych spodenkach. O strojach reprezentacyjnych nikt nawet nie marzył.

Po rozgrzewce krótka odprawa przedbiegowa.
- „Chłopcy – mówię – to jest bieg na 800 metrów, dwa okrążenia. Po starcie spokojnie, swoim tempem, kontrolujecie czołówkę, przyspieszacie na drugim okrążeniu, a dopiero na ostatniej prostej sprint, do ostatniego tchu. Zrozumiano?”
- „Tak, panie.” – odpowiedzieli i poszli na start.
Po pierwszych 60 metrach mieliśmy złoto i srebro, w połowie pierwszego okrążenia już zamykali grupę. Sławka złapała kolka i zszedł z bieżni, a Piotrek doszedł do mety pierwszego okrążenia i też zrezygnował. Taki był nasz pierwszy występ na Olimpiadzie. Mimo braku sukcesów sportowych, nasz cel nadrzędny został osiągnięty. Wyszliśmy z izolacji, nawiązaliśmy pierwsze kontakty, od tej pory byliśmy zapraszani na kolejne zawody i imprezy sportowe organizowane w województwie i poza nim. W następnych startach było już tylko lepiej, nasza reprezentacja pod opieką innych trenerów była potęgą. Zdobywała po kilka, a nawet kilkanaście medali indywidualnie i drużynowo.

Natomiast ja, po kilku latach przerwy, związałem swoje losy na stałe ze Szkołą Specjalną. Zadomowiłem się tutaj, zapuściłem korzenie, uwiłem sobie gniazdo, z którego co roku wypuszczam w świat kolejne fale opierzonych piskląt.

 

 

Bogdan Oskroba
nauczyciel
04.12.2017 r.

 

 

Wspomina Jadwiga Sobierajska


Pracę w Zespole Szkół Specjalnych w Głownie rozpoczęłam dnia 29 stycznia 1990 roku. Siedzibą szkoły był wówczas stary budynek po internacie przy ulicy T. Kościuszki. Były to bardzo ciężkie warunki pracy. Sama musiałam sprzątać wszystkie pomieszczenia: jedną dużą salę na parterze i całe piętro. Nie miałam odkurzacza, moimi jedynymi narzędziami pracy były szczotka, szmata i wiadro. Zniszczone toalety, mimo moich wysiłków, trudno było utrzymać w czystości, a w salach ciągle unosił się kurz i pył ze starych ścian i stropów.

Dopiero po przeniesieniu szkoły do obecnego budynku poprawiły się warunki mojej pracy. Do chwili obecnej pracuję na tym samym stanowisku i myślę, że tak już będzie aż do przejścia na emeryturę.

 

Jadwiga Sobierajska
woźna
20 stycznia 2018 r.

 

 

Wspomina Anna Zwolińska


 

Pracę w szkole rozpoczęłam w listopadzie 1991 roku w bibliotece. Uczniowie całe przerwy spędzali na rozmowach, oglądaniu czasopism i książek. W tamtym okresie nie było telefonów komórkowych! Starsi uczniowie chętnie wykonywali tematyczne gazetki ścienne.

Pamiętam, że chętnie dbaliśmy o nasze środowisko. Np. w 1992 roku sadziliśmy drzewka przy jeziorze. Robiliśmy to wspólnie - uczniowie i nauczyciele. Teraz są to już duże drzewa.

Gdy zbliżały się święta Bożego Narodzenia wszyscy czekaliśmy na szkolną Wigilię. Panowała świąteczna atmosfera, a życie szkolne nabierało szybszego tempa. Ubieraliśmy choinkę, szykowaliśmy potrawy wigilijne dla zaproszonych gości, uczniów i ich rodziców oraz nauczycieli. Wszyscy włączali się w ich przygotowanie.  Każdy nauczyciel przynosił ulubione danie, a jedna z koleżanek co roku serwowała kompot z suszu (chyba nie umiała nic innego przygotować). Śpiewaliśmy kolędy, łamaliśmy się opłatkiem.
Wiosnę witaliśmy na sportowo - na Marakanie były różne konkurencje sportowe i mecz nauczyciele kontra uczniowie. A pan Darek Młynarczyk przygotowywał także konkursy wiedzy ogólnej ze wspaniałymi nagrodami.

Ważną imprezą dla nas była organizowana co kilka lat Aukcja Twórczości Plastycznej. To była impreza o zasięgu miejskim dla wszystkich - małych i dużych! Zgromadzone na aukcjach środki finansowe pozwalały na wspieranie budżetu szkolnego i realizację różnego rodzaju imprez dla naszych uczniów.

Uroczystości szkolne zwykle przygotowane były przez nauczycieli, którzy zachęcali i motywowali uczniów do występów artystycznych. Jednak pewnego razu to my – nauczycielki przygotowałyśmy w kolorowych przebraniach występ taneczny. Uczniowie nie rozpoznali nas. Sądzili, że to występ Cyganek, które przejeżdżały przez Głowno.

W czasie wakacji uczniowie wyjeżdżali na kolonie. Pamiętam wyjazd pociągiem z panią Aleksandrą Ogłozą do Węgierskiej Górki. Dzieci aktywnie spędzały czas. Gdy była piękna pogoda chodziliśmy na spacery, a czasem jeździliśmy autokarem podziwiając górzystą okolicę i zabytki. Był też czas na kąpiele i opalanie. W dni deszczowe i wietrzne spędzaliśmy czas rozgrywając mecze ping-ponga lub przy grach planszowych.

Od wielu lat pracuję w Tomaszowie Mazowieckim, ale gdy powstawała Zasadnicza Szkoła Zawodowa Specjalna w Głownie wróciłam tu, aby uczyć przedmiotów zawodowych. Przygotowuję uczniów do kwalifikacyjnego egzaminu zawodowego. W ubiegłym roku pierwsi uczniowie ukończyli Szkołę Zawodową i uzyskali tytuły zawodowe piekarzy i cukierników.

 

Anna Zwolińska
nauczycielka
20 lutego 2018 r.